Info
Ten blog rowerowy prowadzi am70 z miasta Żory. Mam przejechane 3395.44 kilometrów w tym 2544.60 w terenie.Więcej o mnie.
Codzienność trenowania GoogleDoc Ważenie oficjalne 31.03.12 GoogleDoc Endomondo
Tweets by @artmaz70
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2012, Marzec1 - 0
- 2012, Luty1 - 2
- 2012, Styczeń8 - 1
- 2011, Grudzień4 - 1
- 2011, Listopad1 - 4
- 2011, Październik3 - 0
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień7 - 2
- 2011, Lipiec7 - 0
- 2011, Czerwiec10 - 1
- 2011, Maj25 - 10
- 2011, Kwiecień16 - 1
- 2011, Marzec16 - 0
- 2011, Luty21 - 0
- 2011, Styczeń20 - 2
- 2010, Grudzień19 - 3
- 2010, Listopad15 - 3
- 2010, Październik16 - 0
- 2010, Wrzesień15 - 0
- 2010, Sierpień16 - 2
- 2010, Lipiec15 - 0
- 2010, Czerwiec16 - 4
- 2010, Maj16 - 5
- 2010, Kwiecień17 - 10
- 2010, Marzec19 - 0
- 2010, Luty1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
maraton
Dystans całkowity: | 1064.50 km (w terenie 970.10 km; 91.13%) |
Czas w ruchu: | 63:13 |
Średnia prędkość: | 16.84 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.70 km/h |
Suma podjazdów: | 24814 m |
Maks. tętno maksymalne: | 187 (99 %) |
Maks. tętno średnie: | 178 (96 %) |
Suma kalorii: | 60176 kcal |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 56.03 km i 3h 19m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
58.00 km
58.00 km teren
04:05 h
14.20 km/h:
Maks. pr.:53.30 km/h
Temperatura:19.0
HR max:182 ( 94%)
HR avg:165 ( 85%)
Podjazdy:1960 m
Kalorie: 3847 kcal
Rower: Giant - Second Hand
Powerade MTB Istebna 2010 (42)
Sobota, 25 września 2010 | | Komentarze 0
Czas podjazdów 1:53:05 (46% czasu) 19,7km (34% trasy)
Czas po równym 1:20:45 (33% czasu) 18,2km (31% trasy)
Czas zjazdów 0:52:40 (21% czasu) 20,6km (35% trasy)
Basic TRIMP: 40 425
Kategoria maraton
Dane wyjazdu:
42.50 km
42.50 km teren
03:49 h
11.14 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:10.0
HR max:180 ( 93%)
HR avg:159 ( 82%)
Podjazdy:1480 m
Kalorie: 3322 kcal
Rower: Giant - Second Hand
Powerade MTB Rabka 2010 (41)
Sobota, 11 września 2010 | | Komentarze 0
Statystyki:Czas podjazdów 1:32:30 (40% czasu) 12,1km (28% trasy)
Czas po równym 1:26:05 (38% czasu) 14,4km (34% trasy)
Czas zjazdów 0:50:45 (22% czasu) 16,0km (38% trasy)
Kategoria maraton
Dane wyjazdu:
72.80 km
72.80 km teren
04:11 h
17.40 km/h:
Maks. pr.:50.60 km/h
Temperatura:14.0
HR max:176 ( 91%)
HR avg:152 ( 78%)
Podjazdy:1145 m
Kalorie: 3459 kcal
Rower: Giant - Second Hand
Powerade MTB Kraków 2010 (40)
Sobota, 28 sierpnia 2010 | | Komentarze 0
Statystyki:Czas podjazdów 1:16:50 (30% czasu) 18,7km (25% trasy)
Czas po równym 1:51:35 (44% czasu) 35,3km (46% trasy)
Czas zjazdów 1:04:30 (26% czasu) 22,4km (29% trasy)
Kategoria maraton
Dane wyjazdu:
53.50 km
53.50 km teren
04:41 h
11.42 km/h:
Maks. pr.:51.30 km/h
Temperatura:26.0
HR max:184 ( 95%)
HR avg:165 ( 85%)
Podjazdy:1915 m
Kalorie: 4385 kcal
Rower: Giant - Second Hand
Powerade MTB Krynica 2010 (39)
Sobota, 14 sierpnia 2010 | | Komentarze 0
Po raz czwarty startuję u GG na maratonie w Krynicy.Ciekawostka to mała analiza wszystkich czterech starów: Google Doc
Statystyki:
Czas podjazdów 1:56:25 (41% czasu) 15,7km (30% trasy)
Czas po równym 1:46:20 (38% czasu) 16,7km (31% trasy)
Czas zjazdów 0:59:10 (21% czasu) 21,0km (39% trasy)
Wynik:
kategoria Open M ilość zawodników: 323
zajęte miejsce OPEN: 103
procentowo w stawce [%]: 31,89
czas zwycięzcy: 02:58:30
mój czas: 04:41:54
strata do zwycięzcy: 01:43:24
strata do zwycięzcy w %: 57,93
kategoria M3 ilość zawodników: 118
zajęte miejsce M3: 35
procentowo w stawce %: 29,66
czas zwycięzcy: 03:23:02
mój czas: 04:41:54
strata do zwycięzcy M3: 01:18:52
strata do zwycięzcy M3 w %: 38,84
miejsce w klasyfikacji generalnej MEGA M3: 10/485
klasyfikacja GENERALNA M3: 42/731
średnia prędkość zwycięzcy OPEN: 17,83 km/h
średnia prędkość zwycięzcy M3: 15,66 km/h
średnia prędkość moja: 11,29 km/h
prędkość max: 51,3 km/h
przewyższenie [m]: 1915 (licznik Polar)
średnie HR [uderz/min]: 165 (85% HRmax)
max HR [uderz/min]: 184 (95% HRmax)
różnica maxHR-śrHR: 19
kadencja średnia [obr/min]: n/a
kadencja maksymalna [obr/min]: n/a
różnica w prędkości średniej OPEN: 6,54
różnica w prędkości średniej M3: 4,36
.
Kategoria maraton
Dane wyjazdu:
67.00 km
67.00 km teren
04:29 h
14.94 km/h:
Maks. pr.:55.20 km/h
Temperatura:26.0
HR max:184 ( 95%)
HR avg:164 ( 84%)
Podjazdy:2081 m
Kalorie: 4208 kcal
Rower: Giant - Second Hand
Powerade MTB Głuszyca 2010 (38)
Niedziela, 1 sierpnia 2010 | | Komentarze 0
Głuszyca. Świeci słońce, temperatura umiarkowana. Dla mnie pogoda idealna. Nadal jeszcze przysługuje mi trzeci sektor. Dzięki temu komfortowi robię kilkunastominutową rozgrzewkę po asfalcie. Ustawiam się w sektorze na kilka minut przed startem. Już przedstartowa gorączka. Tylko stoję, nic nie robię, a tętno 90. Z głośników „Fragma”, a ten „kawałek” zawsze pomaga mi się w pełni skoncentrować. Nie ma już nic. Tylko ja i rower i trasa. Po starcie od razu przejazd wąską bramą stadionu i krótki podjazd do głównej drogi. Niestety niektórzy zawodnicy pragną wygrać maraton w pierwszej sekundzie po rozpoczęciu. Dla niektórych kończy się to kraksą i możliwe, że zakończeniem maratonu 20m za linią startu. Nie jestem w tym dobry. Zawsze przepychanie się do przodu sprawia mi problem w takich warunkach, gdy jest aż tak ciasno. Odpuszczam. Jadę na tyle na ile pozwalają mi tłumy. Co chwilę wyprzedza mnie chmara startowych ścigaczy. Niech jadą. Ci, którzy są lepsi ode mnie i tak mi odjadą, tych od których ja jestem lepszy nie uciekną mi tylko dlatego, że na pierwszym kilometrze mnie wyprzedzą. Ja na razie chcę wystartować, spokojnie zrobić sobie rozjazd. Bardzo dobrze ułożona trasa przez kilka pierwszych kilometrów wiedzie po lekkim asfaltowym podjeździe. Idealne jak na początek maratonu. W szutrową drogę wjeżdża już prawie ułożony peleton, sznur zawodników. Nachylenie trasy wzrasta i jest o wiele trudniej, dlatego luz między zawodnikami bardzo się przydaje. Mijam już pierwszych tych którzy na asfalcie pognali na 200HR. Pierwsze poważniejsze podjazdy jedzie mi się naprawdę swobodnie i w głowie od razu mam te kilka dni w Szklarskiej gdzie było prawie identyczne podłoże na trasach. W tej części trasy napotykam trudność, kilkumetrowe podejście z buta, na bardzo stromym kamienistym odcinku, ale to trwa tylko kilka sekund. Następny bardziej skomplikowany fragment to sekcja zjazdowa przed łąkami pod koniec pętli MINI, przed dojazdem na stadion. Ten fragment pamiętam z poprzedniego roku. Sprowadzałem tam rower na ostatnich metrach. Ale… teraz jadę, jadę, jadę, widzę dwóch zawodników leżących po upadkach, niżej następnych dwóch sprowadzających już rowery. Jest trudno, stromo i szybko. Hamulce pracują z dobrze wyczuwalną modulacją – nowe mineralne klocki hamulcowe sprawują się idealnie. Wybieram całkiem niezły tor jazdy. Strach robi mi coraz większe oczy. Mam w głowie zeszłoroczne trudności na tym odcinku i wiem że „gleba” tu to kwestia ułamka sekundy i lecisz… Prędkość rośnie, hamulców brakuje, ale tor jazdy dobry… pozostaje mi tylko jedno… krzyczę do tych przede mną „DROGA”, odsuwają się na boki, i w kontrolowany sposób udaje mi się zjechać. Ależ mi to poprawia morale. Przewalczyłem ten odcinek. Wpadam na łąkę i zastanawiam się nad tym jak tego dokonałem, że ten zjazd pokonałem. Składa się na to wiele czynników i mam nadzieję że je rozumiem, i może to jakaś nauka na przyszłość. Ale teraz już łąką do Głuszycy. Mijam stadion, nabieram wody na kolejnym bufecie (bufetów jest więcej niż zapowiadano przed maratonem – rozstawiono kilka dodatkowych punktów tylko z napojami – bardzo się przydają). Od tego momentu podjazd. I od tego momentu właściwie rozpoczyna się maraton. Wiem o tym. Trudność podjazdów polega na ich długości i czasami nachyleniu. Podłoże jest dosyć łatwe technicznie na podjazdach. Ciekawy i niebezpieczny fragment to zjazd po łące pod wyciągiem narciarskim w kierunku asfaltowego podjazdu na Sokolicę. Szybkość rośnie, łąka jest zdradliwa, a na dole wytaśmowane wyhamowanie i od razu bardzo stromy podjazd po asfalcie. Oj, ciężko, a na dodatek na trasie pojawili się kibice. Kibice poprawiają mobilizację. Podjazd jadę o wiele lepiej niż rok temu. Wtedy walczyłem o każdy metr. Dzisiaj także jest mi ciężko, ale podjazd wydaje się być krótszy (oczywiście jest identyczny) i nogi bardziej kręcą. Czuję poprawę od tamtego roku. Ale nie na tyle poprawę, aby siąść na koło Adrianowi Brzózce, który wyprzedza mnie właśnie na tym podjeździe. Przed samym schroniskiem wyprzedza mnie także Marek Galiński z Piotrem Brzózką. Giga pojechało. Na szczęście na Sokolnicy trasa trochę odpuszcza i daje się złapać oddech. Dalej już bufet i pętla w kierunku Jugowa. W Jugowie szaleńczy zjazd po asfalcie. Staram się dokręcać wykorzystując element treningowy ze Szklarskiej Poręby – i to działa. Potem znowu podjazd i ponownie bufet, na którym już byłem. Od tego miejsca zaczyna się chyba najmniej miły odcinek trasy. Podjazd na Wielką Sowę. Małe nachylenie i niezwykle trudne podłoże - poluzowane duże kamienie. Jazda po nich kosztuje mnie dużo siły. Nadrabiam przełożeniem, ale wybór toru jazdy, technika i kadencja są bardzo potrzebne i ważne w tej chwili. Wiele osób postanawia prowadzić rowery mimo, że jest prawie poziomo. Przejechałem całość, może z jedną czy dwiema podpórkami. Jestem zadowolony – cieszę się, że dałem radę to przejechać. Na Wielkiej Sowie tłum. Tłum, który teraz stał się masą kibiców. Na szczycie tylko przemykam, ale zjazd to już inna bajka. Widzowie zatrzymują się przy każdym zawodniku. Obserwują. Kamienie i korzenie zapowiadają widowiskowe „gleby”. Nie dziwię się im. Wiem, że Oni czekają na „glebę” zawodnika, ale dzisiaj ja też jestem zawodnikiem i nie chce dać im tej satysfakcji. Motywacja do dobrego zjazdu jest ekstremalna i pomaga mi kontrolować rower. Jest dobrze. Wątpliwości pojawiają się, gdy zawodnicy przede mną zaczynają schodzić z rowerów i sprowadzać rowery. Pojawia się we mnie zwątpienie. Staram się znaleźć w sobie powód do sprowadzania roweru… nie znajduję. No to zjeżdżam dalej. Kamienie się kończą, zaczynają się korzenie, stopnie momentami są większe niż schody. Staram się poprawnie pracować hamulcami, staram się pamiętać, aby każdy najazd na przeszkodę był robiony z dobrą prędkością. To działa. Jadę i jadę, a turyści z uwaga przyglądają się każdemu zjeżdżającemu zawodnikowi. W jednym miejscu chciałem wyprzedzić schodzących „widzów”. Niestety. Oni zbyt długo zastanawiali się nad kolejnym krokiem – gdzie postawić nogę. Musiałem dohamować, korzenie spowodowały zatrzymanie i podpórkę. Widzowie skomentowali tylko, że dobrze, że nic się nie stało. Ech… no szkoda, bo zjechałbym tą „Sowę” na raz gdyby nie ta podpórka. Ale jest dobrze. Po zjeździe droga wiedzie w prawo. Staram się opanować emocje po tym zjeździe. Na podjeździe wszelkie emocje opadają. Trzeba pracować do momentu, gdy staję na krawędzi zjazdu z Małej Sowy i tu zaczyna się zabawa. Zjazd, który jest na granicy moich możliwości. Ktoś przede mną obiera bardzo dobry tor jazdy. Staram się obserwować, uczyć się i jednocześnie jechać w takim samym tempie (jadę chyba trochę szybciej niż gdybym jechał tam sam). Tu też to działa. Ręce już mnie bolą. Nogi mnie bolą. Kiedy skończy się ten zjazd? Całe szczęście, że jest luz na trasie, zawodnicy nie siedzą sobie na kole. Jednak podczas tego zjazdu dwie osoby mnie wyprzedziły, ale gdy widziałem, co robią na tym zjeździe to musze uczciwie przyznać, że należało im się być przede mną, bo są znacznie lepsi na tym fragmencie (a może to byli „gigowcy”). Któryś z widzów krzyczy, że od miejsca, w którym on siedzi na drzewie, zjazd już jest łatwiejszy. Rzeczywiście mijam go i zjazd robi się łatwiejszy. Uff… to dobrze, bo już nie mam siły zjeżdżać. Na końcu jest szybki i niebezpieczny luźny tłuczeń. Podjazd, kawałek asfaltu i bufet. Czuję, że delikatnie pojawia się skurcz prawego przywodziciela. Musze na chwilę odpuścić i to na podjeździe. Pomaga. Niestety za bufetem jest trawiasty podjazd, który zmienia się w strome wąskie podejście. Nie umiem tego wjechać. Mało tego – wydaje mi się że ten odcinek jest nie do podjechania. Ledwo co da się tam wciągnąć rower. Nie wiem jak sobie poradzić z takim podjazdem. Odcinek jest za długi i za stromy dla mnie. Na górze wsiadam na rower. Teraz już tylko do mety. Kilka odcinków po trawach i łąkach przez, które trasa wyznaczona jest chyba przez quad. W dół, w dół. Pojawia się kilku naciskających zawodników. No i w końcu „poszli” do przodu. Pocieszam się, że byli poza moim zasięgiem na tym etapie wyścigu. Przed samą końcówką zjazd zaczyna się komplikować i zwężać. Jeden z tych, którzy tak szalenie mnie wyprzedzili kilka metrów wcześniej, leci właśnie na głowę, i zalicza widowiskowe OTB. Na szczęście zbiera się – nic się nie stało. W grupie jedziemy dalej. Zjazd wzdłuż rzeki, zakręt w lewo i to, co lubię… finisz lekko pod górkę. Dobry pomysł organizatora. Wrzucam blat i wykładam resztę sił. Wyprzedzam jeszcze kilka osób na tym krótkim fragmencie. META. Niech mi ktoś da coś do picia.Udało się. Bez awarii. Bez wywrotki. Z poczuciem pokonania trudnego jak dla mnie maratonu. Z poczuciem poprawienia się w stosunku do poprzedniego roku. Z kilkoma spostrzeżeniami i możliwościami do dalszej poprawy.
Czas podjazdów 2:03:00 (46% czasu) 22,6km (34% trasy)
Czas po równym 1:30:00 (33% czasu) 20,8km (31% trasy)
Czas zjazdów 0:55:35 (21% czasu) 23,5km (35% trasy)
Wynik:
kategoria Open M ilość zawodników: 410
zajęte miejsce OPEN: 111
procentowo w stawce [%]: 27,07
czas zwycięzcy: 03:13:18
mój czas: 04:28:41
strata do zwycięzcy: 01:15:23
strata do zwycięzcy w %: 39,00
kategoria M3 ilość zawodników: 142
zajęte miejsce M3: 33
procentowo w stawce %: 23,24
czas zwycięzcy: 03:29:58
mój czas: 04:28:41
strata do zwycięzcy M3: 00:58:43
strata do zwycięzcy M3 w %: 27,96
miejsce w klasyfikacji generalnej MEGA M3: 11/447
klasyfikacja GENERALNA M3: 44/679
średnia prędkość zwycięzcy OPEN: 20,49 km/h
średnia prędkość zwycięzcy M3: 18,89 km/h
średnia prędkość moja: 14,75 km/h
prędkość max: 55,2 km/h
przewyższenie [m]: 2081 (licznik Polar)
średnie HR [uderz/min]: 164
max HR [uderz/min]: 184
różnica maxHR-śrHR: 20
kadencja średnia [obr/min]: n/a
kadencja maksymalna [obr/min]: n/a
różnica w prędkości średniej OPEN: 5,74
różnica w prędkości średniej M3: 4,14
Kategoria maraton
Dane wyjazdu:
72.00 km
72.00 km teren
02:52 h
25.12 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:
HR max:187 ( 96%)
HR avg:169 ( 87%)
Podjazdy:415 m
Kalorie: 2822 kcal
Rower: Giant - Second Hand
szybki piasek (37)
Niedziela, 4 lipca 2010 | | Komentarze 0
Maraton w Murowanej Goślinie. Maraton zapowiadany jako łatwy i szybki. Cóż mogę powiedzieć? Było szybko ale przez to wcale nie było łatwo. Technicznie rzeczywiście niezbyt wymagająca trasa, ale zabija tempem :-) Tego dnia pogoda dopisała. Było bardzo ciepło. Na trasie bardzo sucho. Piasek utrudniał jazdę.GPS track
Wynik:
kategoria Open M ilość zawodników: 389
zajęte miejsce OPEN: 90
procentowo w stawce [%]: 23,14
czas zwycięzcy: 02:26:19
mój czas: 02:52:29
strata do zwycięzcy: 00:26:10
strata do zwycięzcy w %: 17,88
kategoria M3 ilość zawodników: 126
zajęte miejsce M3: 32
procentowo w stawce %: 25,4
czas zwycięzcy: 02:28:04
mój czas: 02:52:29
strata do zwycięzcy M3: 00:24:25
strata do zwycięzcy M3 w %: 16,49
miejsce w klasyfikacji generalnej MEGA M3: 13/416
klasyfikacja GENERALNA M3: 51/635
średnia prędkość zwycięzcy OPEN: 29,55 km/h
średnia prędkość zwycięzcy M3: 29,18 km/h
średnia prędkość moja: 25,07 km/h
prędkość max: 42,6 km/h
przewyższenie [m]: 415 (licznik Polar)
średnie HR [uderz/min]: 169
max HR [uderz/min]: 187
różnica maxHR-śrHR: 18
kadencja średnia [obr/min]: n/a
kadencja maksymalna [obr/min]: n/a
różnica w prędkości średniej OPEN: 4,47
różnica w prędkości średniej M3: 4,10
Kategoria maraton
Dane wyjazdu:
47.00 km
47.00 km teren
03:15 h
14.46 km/h:
Maks. pr.:58.20 km/h
Temperatura:11.0
HR max:182 ( 94%)
HR avg:165 ( 85%)
Podjazdy:1828 m
Kalorie: 3076 kcal
Rower: Giant - Second Hand
z buta w dół (36)
Sobota, 19 czerwca 2010 | | Komentarze 3
2010/6/19 MiędzygórzeKolejny start w tym sezonie to Międzygórze. Wyczekany maraton bo przecież przerwa pomiędzy startami zrobiła się jakoś tak bardzo odczuwalna. A to oznaczało że wszyscy już nie mogą się doczekać tego startu. Organizacja właściwie bardzo podobna jak w poprzednich latach. Fajnie jest ponownie odwiedzić tą małą mieścinę Międzygórze. A jeszcze lepiej jest oglądać ją w dobrej pogodzie. Mimo piątkowego deszczu w sobotę od rana pogoda się poprawiała i była coraz to bardziej maratonowa: zachmurzenie z przebijającym się słońcem, ale było przy tym dosyć chłodno. Czyli krótkie spodenki i rękawki, na to jednak kamizelka bez rękawków. Jak się okazało taki zestaw zapewnił mi bardzo wygony komfort termiczny podczas całego maratonu. Na nogi zastosowałem dodatkowo Born Skin Protect, który bardzo mi się sprawdza.
Start o 11:00 i jazda pod górkę. Początek jak zawsze ciasny. Trzeba umieć się tam przepychać. Nie jest to moją mocną stroną. Szybko mija mnie Grzegorz. Staram się go trzymać, dobrze mu idzie przeciskanie się w tłumie. Jednak po jakimś czasie znika mi między innymi zawodnikami. Długo go jeszcze widzę w zasięgu wzroku, nie tracę dużo ale jednak systematycznie odległość między nami rośnie. Trasa na tym odcinku nie zaskakuje – jest tak jak się spodziewałem i pamiętałem… nie ma nic do roboty… trzeba tylko pedałować pod górę. Do 16km trasa układa się w miarę systematycznie góra-dół, ale od 16km zaczyna się najdłuższy podjazd, na Śnieżnik. Wszystkie podjazdy staram się zrobić na przełożeniu 2/3 do 2/1, nie zrzucam na młynek chociaż mógłbym znaleźć odpowiednik na młynku ale tak jakoś staram się na środkowej tarczy jechać.
Dojeżdżam w końcu do schroniska i tu ostry zakręt w lewo i nowość na tej trasie. Wykombinowali bardzo konkretny techniczny zjazd. Pierwszy odcinek staram się zjechać ale niestety trudności w głębokiej błotnistej trawie mnie przerastają.
Musze sprowadzić rower i tak potem jeszcze dalej bo zbyt śliskich kamieniach i korzeniach. Odcinek który sprowadzam to pierwszy raz z buta na tym maratonie. Sam się śmieję z tego że to chyba pierwszy taki mój maraton że więcej z buta w dół niż w górę. Gdy skończyły się te ponadnormatywny dla mnie trudności to wsiadłem i zjechałem już resztę tego czerwonego szlaku ze Śnieżnika. Na dole tylko nawrotka i powrót do podjazdów tym razem na przełęcz pod Śnieżnikiem. I znowu do góry. A potem już trochę lżej po bardziej wyrównanym terenie. Od 42km zaczęły się już prawie tylko zjazdy. Po raz kolejny były bardzo szybkie, podobnie jak wszystkie poprzednie na tej trasie. Tu osiągam ponad 58km/h to dzisiejsza moja prędkość maksymalna. Gdzieś po drodze zgubiłem bidon a o oznaczało kilka kilometrów bez picia - oj niedobrze.
Przed samą metą jeszcze jeden mocniejszy krótki podjazd, ech… nie dałem rady i z buta go… wsiadłem i do mety już prawie zjazd i ponownie błąd, zakręt w lewo za bardzo po wewnętrznej i na kamieniach podpórka lewą nogą a co za tym idzie wybicie z tempa zjazdu, szkoda. W sumie straciłem kilka minut. Przegrałem tą końcówkę.
Co ciekawe to w tym maratonie wiekszość czasu spędziłem na podjazdach.
51% czasu to podjazdy (1:39:45 15km)
22% czasu to zjazdy (0:43:00 22km)
reszta to w miarę równy teren 27% czasu (0:52:55 10km)
Kategoria maraton
Dane wyjazdu:
53.00 km
53.00 km teren
02:15 h
23.56 km/h:
Maks. pr.:51.70 km/h
Temperatura:21.0
HR max:181 ( 93%)
HR avg:168 ( 87%)
Podjazdy:543 m
Kalorie: 2195 kcal
Rower: Giant - Second Hand
MTB Silesia Cup 2010 (35)
Niedziela, 30 maja 2010 | | Komentarze 1
Niedziela w parku chorzowskim. Tak. I to na dodatek niedziela wyścigowa. Zapisałem się na Silesia MTB cup 2010 i wystartowałem. Zamiast wyjazdu na maraton do Szczawnicy pojechałem do Chorzowa. Ciekawa alternatywa. Nie spodziewałem się, że w takim miejscu może się odbyć całkiem ciekawy maraton. Trasa to 17 km pętla, którą pokonywało się jeden, dwa lub trzy razy w zależności od wybranego dystansu. Pojechałem na GIGA (3x17km) 51km. Pogoda od rana całkiem dobra. Lekkie zachmurzenie z przejaśnieniami. Przygotowania do zawodów były krótkie – wypakowałem rower na parkingu przy centrum handlowym, poskładałem, przebrałem się i… podczas dojazdu na start uszkodziłem blat napędu (!) co oznaczało jazdę bez najszybszego przełożenia. A na takiej trasie, prawie równej jak stół, nie mieć „blatu” to strata. Niestety, musiałem używać przedniej średniej zębatki i zwiększać kadencję. Atmosfera na starcie mało wyścigowa i mało maratonowa, a przecież to będzie ponad 50 km. Chyba to szczególne miejsce powoduje właśnie brak tego emocjonalnego zaangażowania. Starałem sobie ciągle uzmysławiać, że to będzie normalny maraton i nie ma co się ociągać. Na starcie spotykamy się z Dorotą. Ona zna tu chyba wszystkich. Rozmawia z wieloma osobami. Nadeszła 10:00. Czas na start. Ostro, bo początkowe asfalty tylko nakręcały tempo. Na starcie było ciasno tak jak zawsze, ale i tak tempo takie, że trudno by mi było jechać jeszcze szybciej. Po 6 minutach byłem już na 90% HR max. Przed oczami ciągle gdzieś majaczy mi Grzegorz i ciągle się chyba lekko oddalał, tak mi się wydawało, ale gdzieś w połowie okrążenia zauważyłem, że ta odległość między nami się nie zmieniała. Jechaliśmy takim samym tempem. Trasa była całkiem ciekawie ułożona, wpleciono tor „4x” na którym z buta trzeba było pokonać podjazd o jakimś kosmicznym nachyleniu… chociaż, obok mnie jeden z zawodników (zwycięzca MEGA) wjechał ten podjazd – jestem pełen podziwu dla takich umiejętności. Wpleciono też fragment „parku” zjazdowego. Cała trasa okazała się wymagająca z dwóch powodów: szybkości i błota, które w dużych ilościach zlegało na krótkich odcinkach. Pierwsze okrążenie przejechałem w niecałe 43 min i dopiero na drugim okrążeniu zaczęło mi się lepiej jechać. Dogoniłem Grzegorza i sporą część przejechaliśmy razem. Grzegorz przez większość czasu prowadził, a ja co najwyżej starałem się „dotrzymać koła”. Co jakiś czas Grzegorz pytał, krzycząc „w ciemno” „Artur jesteś”, na co ja starałem się odpowiadać „Jestem”. Na każdym podjeździe Grzegorz zawsze odchodził mi na kilka metrów i tylko dzięki temu, że podjazdy były stosunkowo łatwe i krótkie to mogłem cały czas trzymać się blisko. Chyba dwa razy dałem zmianę starając się także pracować na nasze konto. Drugie okrążenie kończyliśmy jadąc obok siebie. Brakowało mi picia i całe szczęście, że linii mety ustawiony był skromny bufet z napojami. Obok bufetu przejeżdżało się ze zbyt wielką prędkością. Tym bardziej byłem zaskoczony dziwnym zbiegiem okoliczności, gdy już za bufetem dostałem do ręki wodę, „w locie”, od Karoliny F, która rozdawała wodę zawodnikom. Trzecie kółko jakoś lepiej mi poszło. Grzegorz z jakiegoś powodu został trochę z tyłu. Ja także opadłem z sił, bo przy takim tempie zaczynałem odczuwać mocne już zmęczenie. Najgorsza była druga połowa ostatniego okrążenia, każdy kilometr to była męczarnia. Rower jakby nie chciał jechać i kleił się do trasy. Wpadłem na metę po 2:15:18 jazdy i okazało się, że jestem 33/128 w Open i 13/45 w kategorii M3. Bardzo się ucieszyłem z takiego wyniku. Strata do zwycięzcy była zadowalająco niska. Na mecie krótkie spotkanie z resztą GMT. Po krótkiej chwili dojechała także Dorota – zajmując trzecie miejsce w kategorii kobiet na dystansie GIGA. Świetny wynik. Podsumowując - to był udany maraton.Poniżej ciekawy wykres z tętnem na wyścigu. Jak widać przez cały czas jazda na ostro. Ponad 2h spędziłęm w strefie 80-90% HRmax, a jeszcze dodatkowo trochę ponad 10 min w stefie 91-94% HRmax. Był to dla mnie wymagający wyścig właśnie z powodu tempa.
Oficjalne wyniki MTB Silesia Cup 2010 GIGA
Charakterem ten wyścig był wg mnie zbliżony bardzo do maratonu w Murowanej Goślinie. Takie mam wrażenie, że pod względem trudności są to porównywalne trasy.
Kilka zdjęć z tych zawodów można zobaczyć tutaj (Picassa)
Kategoria maraton
Dane wyjazdu:
50.00 km
50.00 km teren
04:00 h
12.50 km/h:
Maks. pr.:55.20 km/h
Temperatura:7.0
HR max:180 ( 93%)
HR avg:160 ( 82%)
Podjazdy:1825 m
Kalorie: 3587 kcal
Rower: Giant - Second Hand
Złoto, błoto i MTB (34)
Sobota, 15 maja 2010 | | Komentarze 2
Karpacz, Karpacz, Karpacz. Pamiętam jak trudno się zapowiadało. Pamiętam jak w Internecie brzmiały przerażające opisy trasy. Dzisiaj już wiem, że to był tylko prolog do górskiego ścigania. Dzisiaj już wiem, że w Złotym Stoku dostaliśmy prawdziwą próbkę MTB. Jak to przystało na „Pure MTB” mogłem znaleźć na tej trasie wszystko czego oczekuję w tym sporcie. „Esencja” skumulowała się w świetnie ułożoną trasę, dużą dawkę trudność i odpowiednią aurę. Jedyną substancją rozcieńczającą tą „esencję” była woda, woda która utworzyła piękne, górskie błoto na całej trasie.Start na dystans MEGA z rynku w Złotym Stoku o 11:00 i to jak zwykle pod górkę. Po krótkiej, wspólnej rozgrzewce ustawiamy się z Dorotą w trzecim sektorze. Miałem to szczęście jeszcze raz startować z trzeciego sektora – fajnie, ale nie wiem czy umiem to wykorzystać. Muszę chyba bardziej przykładać się do samego startu. Jakoś tak długo się rozkręcam gdy inni już pognali. Od razu trasa staje się długim prawie 10 km podjazdem, a ja od razu staram się ubłocić jak najbardziej się da. Długie szeregi maratończyków wyprzedzam tą „gorszą” stroną. To załatwia sprawę ubłocenia. Bardzo szybko dochodzę do tego stanu gdy jest mi wszystko jedno, a to poprawia mi psychikę i mogę już wtedy normalnie jechać. W początkowej fazie trasy jest ten nieszczęsny dla mnie zjazd. Jak zwykle Sportograf ustawia się tam do zdjęć. Tą sekcję przejeżdżam sprawnie, ale ostatnią, po zakręcie w lewo jednak sprowadzam. Warunki ciężkie, wszystko się obsuwa i nie umiem opanować i wyczuć hamulca aby pokonać ten odcinek. Tak więc kilka metrów w dół z buta. Ktoś obok ląduje w choinkach. Ja doskonale pamiętam swój upadek, a właściwie salto w tył na tym zjeździe podczas którego rozwaliłem kask uderzając tyłem głowy o glebę. Ale takie odcinki nie są kluczowe gdy pokonuje się je rozsądnie. Wygrać maratonu na nich nie wygrasz, ale możesz się pożegnać z maratonem gdy coś zawalisz. Potem także zjazd ale ten jest już bardzo techniczny. Luźne kamienie i długość tego zjazdu pozwala poczuć tricepsy. Dojeżdżam do bufetu. Obowiązkowy postój. Odżywianie-nawadnianie. Mimo, że nie czuję wielkich potrzeb to uzupełniam zapasy bo wiem, że w takich warunkach nie do końca mogę ufać organizmowi. A rady najlepszych to właśnie: odżywianie i nawadnianie. Obowiązkowe mycie okularów bo nic nie widać. Błoto jest wszędzie. Na kolejnym podjeździe przysłuchuję się rowerowi. Coś jest nie tak. Z tyłu dochodzi mnie dziwny dźwięk, ale wszystko działa w porządku. Jadę dalej. Jeden z odcinków to bardzo szybki szutrowy, długi zjazd. Droga utwardzona jest czym w rodzaju cementowej mączki. Ktoś przede mną zacementował mnie całego w tej dziwnej substancji. I o ile wszystko było mokre to jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego jak to wygląda to jednak potem z biegiem czasu gdy biała substancja zaczęła schnąć okazało się, że jestem pokryty białą skorupą dziwnego błota.
Trasa w tym roku tak poukładana że już mijają mnie zawodnicy GIGA. Staram się czasami załapac na jakiś fragment i podciągnąć trochę za nimi. Zazwyczaj są to odcinki ok. 30sekundowe bo chłopaki tak cisną pod górę że nie jestem w stanie tak pracować ich tempem. Ale jeden raz udaje mi się złapać równe tempo z „gigowcem” i tak robię z nim jeden z długich podjazdów. Tempo dla mnie zabójcze. Dziwne uczucie mijać na tym podjeździe tyle osób, ale starałem się siedzieć na kole jak najdłużej i do momentu gdy podjazd był po w miarę łatwym terenie jakoś mi to szło – trzymałem koło, ale potem zaczął się trudniejszy technicznie fragment i niestety tego już nie wytrzymałem, a „gigowiec” jakby nigdy nic, nie zmieniając tempa pojechał sobie dalej.
Po „check point’cie” dogoniłem Marcina, ale tylko z tego powodu, że Marcin walczył ze skurczami. Dokuczały mu tak bardzo, że musiał na chwilę zejść z roweru. Przez jakiś czas jedziemy razem, ale z biegiem czasu Marcin pomału coraz to bardziej oddala się na kolejnych podjazdach.
Podjazd pod słynną „Borówkową” czasami zmusza mnie do podchodzenia. Niestety niektóre krótkie strome odcinki pokonują mnie i nie umiem ich podjechać. Nic to – walczę z trasą i mimo wszystko nadal czuję że jeszcze mnie nie pokonała. Zjazd z „Borówkowej” jest troche owiany legendą i chyba słusznie. Pierwsza sekcja tego zjazdu jest naprawdę wymagająca. Co bardziej niebezpieczne kamienie oznaczone pomarańczowymi malowanymi krzyżykami. Prawie cały zjazd udaje mi się zjechać w swoim tempie. Ostatnie kilka metrów muszę zejść – chociaż nie wiem co się do tego przyczyniło – nie pamiętam, ale jednak kilka metrów musiałem zejść. Potem łatwiejsza sekcja i o wiele szybsza. Tu już jadę wszystko. Przypominam sobie z każdym metrem jak to było rok temu. „Legenda Borówkowej” po raz kolejny się umacnia w mojej głowie - to kawał dobrego MTB. Zjazd jest naprawdę trudny. Średnia prędkość na tym zjeździe to u mnie 12,4km/h, a maksymalna to 28,1km/h (nachylenie średnie to -9,8%, długość to 3,3km) Jak widać nie są to oszałamiające osiągi jak na zjazd.
Po zjeździe bufet na którym dowiaduję się że do końca jeszcze 12km. Uzupełniam bidon, podjadam pomarańcze i ruszam dalej w dobrym nastroju – podbudowany satysfakcją z pokonania tego wymagającego zjazdu. Kolejny podjazd i mam już dosyć. Zmęczenie daje się we znaki. Już nie chcę podjeżdżać. Już chcę do mety. Na szczycie podjazdu skręt ostro w lewo i w dół. Jakiś fotograf krzyczy że za chwilę masakryczny podjazd. Znowu? No nie! I jest. Gdy zobaczyłem ten podjazd to nawet nie próbowałem się z nim mierzyć od razu „z buta”. Zaczyna się odcinek XC. Tego odcinak chyba miało nie być, ale widocznie jego atrakcyjność jest ważniejsza i dołączono go do trasy. Mimo że ledwo co sobie z tym radzę to jednak uważam że to dobry pomysł. Krótkie zjazdy i podjazdy potrafią zamęczyć. Satysfakcję daje mi pokonanie każdej takiej trudności ale jednak nie z każdą sobie radzę. Czasami zaliczam jakieś podknięcia. W końcowej sekcji przy trzech wykrzyknikach zjeżdżam ale jednak musze się zatrzymać bo brakło mi trasy – wyniosło mnie w krzaki. Zatrzymałem się i wróciłem na trasę. Jadę. Udało się. Gdzieś tam łapie mnie na fotki Sportograf. (Sekcja XC trwała 2,3km i ma 122m przewyższenia, jechałem tam 17 minut, średnia prędkość to 8,6km). Potem XC zmienił się na szczęście już w ostatni zjazd. Szeroka szutrowa droga prowokuje do przyspieszenia. Jeszcze 2,5km. Prędkość wzrasta do ponad 44km i pędzę do mety. Wjeżdżam do kamieniołomu. To już niedaleko. Asfalt i już widać „balony”. I tu niespodzianka. Przed samą metą, na brukowanej kostce przed ostatnim zakrętem wytaśmowane są zakosy aby obowiązkowo zwolnić. Hmm… no tak to niebezpieczny fragment. Pamiętam to z poprzedniego roku. Było ostro gdy ludzie wpadali na kostkę z taką prędkością i próbowali skręcić 90 stopni do mety. Tym razem jest trochę bezpieczniej. Mieszczę się w wytaśmowanej trasie i jestem na mecie. Czas na MEGA = 4:00:51.
kategoria Open M ilość zawodników: 406
zajęte miejsce OPEN: 131
procentowo w stawce [%]: 32,27
czas zwycięzcy: 02:49:13
mój czas: 04:00:51
strata do zwycięzcy: 01:11:38
strata do zwycięzcy w %: 42,33
kategoria M3 ilość zawodników: 153
zajęte miejsce M3: 43
procentowo w stawce %: 28,1
czas zwycięzcy: 02:59:08
mój czas: 04:00:51
strata do zwycięzcy M3: 01:01:43
strata do zwycięzcy M3 w %: 34,45
miejsce w klasyfikacji generalnej MEGA M3: 25/351
klasyfikacja GENERALNA M3: 73/516
średnia prędkość zwycięzcy OPEN: 17,738 km/h
średnia prędkość zwycięzcy M3: 16,752 km/h
średnia prędkość moja: 12,473 km/h
prędkość max: 55 km/h
przewyższenie [m]: 1830 (licznik Polar)
średnie HR [uderz/min]: 160
max HR [uderz/min]: 180
różnica maxHR-śrHR: 20
kadencja średnia [obr/min]: n/a
kadencja maksymalna [obr/min]: n/a
różnica w prędkości średniej OPEN: 5,265
różnica w prędkości średniej M3: 4,279
Kategoria maraton
Dane wyjazdu:
51.40 km
51.40 km teren
03:39 h
14.08 km/h:
Maks. pr.:54.30 km/h
Temperatura:16.0
HR max:183 ( 94%)
HR avg:164 ( 84%)
Podjazdy:1680 m
Kalorie: 3427 kcal
Rower: Giant - Second Hand
#3/2010 Karpacz (33)
Sobota, 1 maja 2010 | | Komentarze 0
Start w Karpaczu. Ile się nasłuchaliśmy wszyscy o tegorocznym Karpaczu? Trasa z samych opowiadań zapowiadała się wyśmienicie, a może nawet karkołomnie. Atmosfera została odpowiednio zbudowana (czyt. podkręcona) wśród maratończyków na forum GG. Należało się tylko bać i dobierać odpowiednie opony.Rano, wspólnie z Dorotą, jemy bardzo dobre śniadanie. To nas dobrze nastraja do startu w maratonie.
Pierwszy raz miałem okazję wystartować w górskim maratonie z sektora startowego. Czy to wpłynęło na wynik? Nie wiem. Na razie tego nie wiem, ponieważ za mało mam dowodów na to abym mógł to osądzić. Na pewno powoduje to nowe okoliczności bezpośrednio po starcie. Jest mniejszy tłok. Ale… w Karpaczu to akurat nie jest problem ponieważ kilka pierwszych kilometrów biegnie po asfaltowym podjeździe w centrum miasta (obstawionym niezliczoną ilością kibiców) i tłok między zawodnikami nie jest tam żadna przeszkodą. Do czasu skrętu na pierwszy szutrowy zjazd, stawka jest na tyle poukładana, że chyba nie sposób odczuć korzyść ze startu z sektora. Tak czy inaczej daje to na pewno jakiś komfort. Tylko pogodzić się trzeba z tym, że na moim poziome jazdy i zarazem starcie z sektora, zawsze będzie więcej mnie wyprzedających niż tych których ja wyprzedzam, a przynajmniej takie mam wrażenie. Ale nic to. Sektor to sektor i już. Fajna sprawa. Czy uda się utrzymać sektor na górskim maratonie? Oj… to jest dla mnie poważne wyzwanie.
Trasa maratonu ułożona wyśmienicie. Długie podjazdy, wymęczone w pocie młynka, a do tego zjazdy o dużej trudności i wymaganiach technicznych z górnej półki. Ukłony w stronę układających trasę. Widać że trasa jest pokombinowana ale zarazem przemyślana pod kątem maratonu. Myślę że będzie to jedna z tych tras która zapadnie w pamięć właśnie z powodu ogólnej atrakcyjności. Na szczęście w czasie maratonu nie padał deszcz. Było tylko trochę mokro po nocnych opadach. Podczas deszczu ta trasa zrobiłaby się momentami niebezpieczna. Trudność wzrosła by o jedną „gwiazdkę” w górę.
Pokonałem ten maraton na odpowiednim dla siebie poziomie. Udało się i nie miałem kłopotów technicznych, ani żadnych wywrotek. Ale nie obyło się bez podchodzenia czy schodzenia na trasie, ale odcinki pokonane z „buta” nie były zbyt długie. Nie sprawiły również pogorszenia mojego psychicznego nastawienia – co czasami się zdarza – gdy czuję, że trasa mnie pokonuje. Tym razem nie miałem uczucia, że trasa mnie pokonała mimo konieczności pokonania jakiejś trudności z „buta”. Myślę, że to dlatego, że z buta dawałem naprawdę tylko kilka razy i to na odcinkach, które naprawdę budziły mój respekt. Oceniam jednak, że dla lepszych zawodników trasa była chyba w całości do przejechania, a przede mną jeszcze trochę pracy i treningów zostało, aby radzić sobie jeszcze lepiej. Jednocześnie mogę napisać, że widziałem wiele upadków innych zawodników. Czasami nawet po dwa trzy upadki pod rząd na odcinku 50m zjazdów.
Moje treningi w opanowywaniu roweru przynoszą chyba efekty. Wszelkie wcześniejsze trasy, które zrobiłem na nowym rowerze jak najbardziej się przydały. I chociaż moja integracja z Anthemem to jeszcze nie to samo co z poprzednim NRSem to jednak czuję się coraz to lepiej na tym nowym rowerze. Przyjdzie czas, że będę mógł wykorzystać coraz to więcej jego atutów. Pierwszy raz na maratonie mogłem poczuć i potwierdzić sobie, istotność dobrych hamulców. Wszystkie wcześniejsze obserwacje się potwierdziły. Hamulce tarczowe przenoszą mnie w inny świat zjazdów i możliwości na zjazdach. Wyraźnie czuję, że mogę o wiele lepiej kontrolować rower i to też staram się robić – decydując się na coraz to trudniejsze zjazdy właśnie dzięki hamulcom i coraz to lepszej kontroli nad rowerem.
Słabo jak na razie jest dobrane zgranie amortyzatorów, ale co do tego to potrzebuję więcej obserwacji i więcej próbnych ustawień w takich trudnych warunkach. To jeszcze przede mną.
Jakość pracy przerzutek XTR jest bardzo dobra. Kultura pracy tego mechanizmu jest zadziwiająca. Właściwie zapominam o dobrych zasadach używania przerzutek. Wszystko reaguje w momencie gdy tego potrzebuję. To w wielu momentach pomaga – albo inaczej… to wielu momentach nie powoduje dodatkowych kłopotów.
Maraton przejechałem w pełnej koncentracji. Sił i motywacji wystarczyło, chociaż były chwile, że po 45km chciałem aby się to już skończyło. Ale gdy wyskoczyłem z ostatniego zjazdu na asfalt przed metą, gdy pojawił się dobrze znany ostatni podjazd i zakręt w lewo – wiedziałem, że poradziłem sobie z trasą GG w Karpaczu po raz czwarty. I mało tego… odegrałem się za poprzednie starty, gdy to za każdym razem miałem jakąś awarię techniczną. Tym razem rozprawiłem się z tą trasą najlepiej ze wszystkich swoich startów tutaj i jestem zadowolony z uzyskanego wyniku.
Więcej o wyniku:
nr startowy: 4409
dystans [km]: 51,4
kategoria Open M+K ilość zawodników: 709
zajęte miejsce OPEN: 216
procentowo w stawce [%]: 30,47
czas zwycięzcy: 02:29:51
mój czas: 03:39:13
strata do zwycięzcy: 01:09:22
strata do zwycięzcy w %: 46,29
kategoria M3 ilość zawodników: 235
zajęte miejsce M3: 64
procentowo w stawce [%]: 27,23
czas zwycięzcy M3: 02:39:05
mój czas: 03:39:13
strata do zwycięzcy M3: 01:00:08
strata do zwycięzcy M3 w %: 37,8
ilość punktów w kategorii MEGA M3: 290
miejsce w kategorii generalnej MEGA M3: 40/307
średnia prędkość zwycięzcy OPEN: 20,627
średnia prędkość zwycięzcy M3: 19,390
średnia prędkość moja [km/h]: 14,074
prędkość max: 54,3 km/h
przewyższenie [m]: 1745 (licznik Polar)
średnie HR [uderz/min] : 164
max HR [uderz/min]: 183
różnica maxHR-śrHR: 19
kadencja średnia [obr/min] n/a
kadencja maksymalna [obr/min] n/a
różnica w prędkości średniej OPEN: 6,553
różnica w prędkości średniej M3: 5,316
Kategoria maraton